Aktualności

23 listopada, 2022

Fryderyku, daj mi swoją duszę!

Trzy ostatnie dni przed emigracją, z której już nigdy miał nie wrócić do Polski, Fryderyk Chopin spędził w Kaliszu. Czy modlił się wtedy przed cudownym obrazem św. Józefa? Nie wiemy. Wiemy natomiast, że cudownie nawrócony na łożu śmierci, wzywał jego pomocy tuż przed śmiercią.

Młodziutki Fryderyk Chopin opuszczając w listopadzie 1830 roku Warszawę, opuścił również niestety Boga. Naturalnie nie można powiedzieć, by zrobił to z premedytacją, bo zapewne tak nie było, nie mniej towarzystwo w jakim obracał się na emigracji było na tyle zsekularyzowane, że genialny polski kompozytor nawet nie spostrzegł, gdy stał się praktycznym ateistą. Wiara przekazana Fryderykowi przez pobożną matkę, Justynę, nie wytrzymała próby i załamała się, zwłaszcza, gdy miejsce matki zaczęły zajmować w sercu młodego Chopina inne kobiety takie jak choćby ekscentryczna pisarka Aurora Dudevant, znana jako George Sand. Zdrowie Fryderyka wydawało się być dokładnym przeciwieństwem jego talentu muzycznego. O ile jego zdolności były silne, wielkie i wciąż kwitnące, o tyle jego forma miała się coraz to gorzej i gorzej. Jak wiemy kompozytor zmarł mając zaledwie 39 lat, jednak już kilka lat przed śmiercią jego choroba dawała mu się bardzo mocno we znaki. Co to była za choroba? Lekarz w akcie zgonu kompozytora jako przyczynę śmierci wpisał gruźlicę, jednak ostatnimi laty, badacze biografii Chopina zaczynają skłaniać się ku tezie, że Fryderyk cierpiał na mukowiscydozę, chorobę genetyczną, której objawy bardzo przypominają objawy gruźlicy. Coraz poważniejsze dolegliwości zdrowotne nie spowodowały u kompozytora zwrotu w stronę Boga, mimo, że jego najbliżsi ogromnie na to liczyli i modlili się o jego nawrócenie.

Ostatnie dni

W pierwszej połowie października 1849 roku, a więc tuż przed śmiercią Fryderyka, przy jego łożu w Paryżu, zjawił się ks. Aleksander Jełowicki. Chopin poznał ks. Jełowickiego przez swojego serdecznego przyjaciela z czasów młodości, Edwarda, który był młodszym bratem kapłana i został rozstrzelany w Wiedniu w listopadzie 1848 roku. Śmierć Edwarda była zresztą dla kompozytora dużym ciosem i zapewne w jakimś stopniu odbiła się również na jego zdrowiu. Gdy tylko ks. Jełowicki dowiedział się w jak ciężkim stanie jest Fryderyk, wielokrotnie próbował nakłonić go do sakramentalnego pojednania się z Bogiem. Niestety bez skutku. Ostatecznie Chopin zgodził się zwierzyć mu jako przyjacielowi, opowiadając po prostu swoje życie, ale stanowczo odmawiał sakramentu spowiedzi. Mimo tego, że był w pełni świadom swego opłakanego stanu zdrowia. Wyznał ks. Aleksandrowi, że choć bardzo mu przykro, iż zasmuci swoją matkę umierając bez wiary i sakramentów, nie chce ich przyjąć, gdyż ich nie rozumie i w dodatku już od dawna w nie nie wierzy. Wieczorem 12 października 1849 roku osobisty lekarz Chopina poinformował ks. Jełowickiego, że Fryderyk może nie przeżyć nadchodzącej nocy. Kapłan udał się do mieszkania kompozytora, ale usłyszał od niego jedynie takie słowa: „Kocham cię bardzo, ale nic już nie mów, idź spać”. Jełowicki odszedł, ale nie udał się na spoczynek. Po powrocie do domu całą noc spędził na modlitwie, leżąc krzyżem błagał Boga o miłosierdzie nad przyjacielem i dał Fryderykowi łaskę spowiedzi. Wczesnym rankiem, w dzień imienin swego nieżyjącego brata, odprawił Mszę Świętą za jego duszę, prosząc jednocześnie by Bóg pozwolił zdobyć mu dla Niego duszę Chopina. Zaraz po Mszy pobiegł do mieszkania Fryderyka.

Fryderyku, daj mi swoją duszę

Kompozytor wciąż żył i miał się na tyle lepiej, że nawet był w stanie zjeść śniadanie. Jełowicki widząc to rzekł: „Fryderyku, dzisiaj są imieniny mojego brata, którego tak bardzo kochałeś”. Chopin wzruszył się, a kapłan dodał: „W dzień imienin mojego brata, daj mi proszę podarunek. Kompozytor bez chwili namysłu odparł: „Dam ci co zechcesz”. Ks. Aleksander poprosił wtedy, by Chopin dał mu swoją duszę. Zapadła cisza. Kompozytor odpowiedział kiwając twierdząco głową. „Dobrze” – powiedział po chwili. Z widocznym trudem usiadł na łóżku. Kapłan będąc sam z chorym, padł na kolana przy jego posłaniu, wzniósł oczy do nieba i powiedział do Boga: „Bierz ją sam!”. Mając na myśli oczywiście duszę Fryderyka. Następnie podał muzykowi krzyż, a z oczu Chopina popłynęły łzy. Jełowicki zapytał: „Czy wierzysz?” „Tak!” – odparł kompozytor. „Tak jak nauczyła cię matka?” – drążył ksiądz. „Tak jak nauczyła mnie matka” – potwierdził Fryderyk.

Spowiedź, ponoć bardzo długa, odmieniła całkowicie Chopina. Cztery doby konania, które nastąpiły po niej, były ponoć jednym wielkim świadectwem przebudzonej po latach wiary. W pewnym momencie gdy Chopin ocknął się na moment z gorączki, zapytał patrząc na zgromadzonych w jego sypialni przyjaciół: „Co oni robią? Czemu się nie modlą?” Na wezwania zaintonowanej przez ks. Aleksandra Litanii do Wszystkich Świętych, odmawianej zwyczajowo przy konających, odpowiadali nawet obecni tam protestanci. W ostatnich godzinach życia Chopin uparcie trzymał za ręce ks. Jełowickiego prosząc, by przy nim czuwał. W ostatnich chwilach przytomności wielokrotnie wzywał obecności Jezusa, Maryi i św. Józefa. Do lekarzy, którzy bezskutecznie próbowali przedłużyć jego dogasające życie powiedział: „Puśćcie mnie, niech umrę. Już mi Bóg przebaczył, już mnie woła do siebie! Puśćcie mnie, chcę umrzeć!” A do przyjaciół powiedział tak: „Kocham Boga i ludzi, dobrze mi, że umieram. Nie płaczcie przyjaciele moi, jam szczęśliwy, czuję, że umieram. Módlcie się za mną. Do widzenia w niebie!” Jego ostatnie słowa brzmiały ponoć tak: „Jestem już u źródła szczęścia”.

Fryderyk Chopin zmarł około drugiej w nocy 17 października 1849 roku otoczony modlitwą, z krzyżem w ręku. Niecałe dwa tygodnie później odbył się jego uroczysty, katolicki pogrzeb na paryskim cmentarzu. Serce kompozytora jednak zostało potajemnie przewiezione przez jego siostrę do Polski i złożone w warszawskim kościele Świętego Krzyża przy Krakowskim Przedmieściu, gdzie znajduje się do dziś.

Wróć do listy aktualności

Zadzwoń